Kategoria: Bez kategorii
Sprzedaż nowej generacji
Nadszedł koniec alfabetu, czyli przemodelowanie zasad panujących w biznesie, wywołane przez generacje Y i Z, zamykających pokoleniową literowankę. Co to oznacza dla szefów sprzedaży i handlowców, którzy chcieliby zadbać o przyszłość swoich firm i przekonać do nich najmłodszych klientów na rynku?
Odpowiedź w artykule Sprzedaż nowej generacji opublikowanym na łamach magazynu Nowa Sprzedaż, który można pobrać tutaj.
Szkoła nowej generacji
Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli – ten klasyczny cytat z Jana Zamoyskiego to zarówno wskazówka, co do przyszłości, jak i o przyszłość pytanie. Jakie?
Jak mają działać Ci, którzy na młodzieży chowanie mają wielki wpływ – nauczyciele oraz dyrektorzy szkół? Szukając na nie odpowiedzi i w ramach dzielenia się tym, co w Końcu alfabetu najlepsze, w rozmowie z Anną Jurewicz z Centrum Kształcenia Nauczycieli Razem Lepiej, podpowiadaliśmy, jak zmierzyć się z tym dylematem. Jak również, co o końcu alfabetu i zmianach pokoleniowych powinny wiedzieć osoby zajmujące się edukacją. Poniżej znajduje się nagranie tej inspirującej rozmowy.
Zgodnie z zapowiedzią z filmu, planujemy w najbliższym czasie kolejny krok na drodze współpracy z liderami edukacji. Na tej stronie można dowiedzieć się o propozycji skierowanej do liderów edukacji. Zapraszamy!
Przywództwo nowej generacji
W związku z pandemią koronawirusa świat się na chwilę zatrzymał, ale na pewno nie zwolnił. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że procesy w nim zachodzące jeszcze przyspieszyły. Na to nakładają się również zmiany generacyjne i inne preferencje młodych osób. W związku z tym rzeczywistość jeszcze bardziej się komplikuje. Wszystko to sprawia nowe pokolenia potrzebują liderów nowej generacji. Co jednak tacy menedżerowie właściwie robią?
Odpowiedź w artykule Przywództwo nowej generacji opublikowanym na łamach magazynu Personel Plus, który można pobrać tutaj.
Ponadpokoleniowe znienawidzenie kanonu lektur szkolnych
Poszczególne generacje dzieli wiele. Jednak łączy je na pewno niechęć, czy wręcz nienawiść do kanonu lektur szkolnych, z którym musi zmierzyć się każde pokolenie. Dlaczego właściwie tak jest? Jakie ma to konsekwencje? Co powinno się zmienić?
Najbardziej znienawidzona lektura szkolna
Sondę mającą wyłonić najbardziej znienawidzoną lekturę szkolną przeprowadziła ostatnio redakcja portalu Gazeta.pl. Okazało się, że jest jedna pozycja – niezależnie od wieku spędzająca sen z powiek, albo wręcz odwrotnie: skutecznie wpędzająca w głęboki sen – jakiej nie cierpią wszystkie pokolenia. To zaszczytne miano przypadło… oczywiście Krzyżakom. To jednak nie jedyna książka autorstwa Henryka Sienkiewicza, z jaką nie byli w stanie bez uszczerbków na zdrowiu przejść ankietowani, gdyż do grupy tej dołączyć należy również Potop. Osobiście dodałbym do niej jeszcze Ogniem i mieczem, a są i tacy, którzy zapewne uznaliby, że podobny los powinien spotkać również Pana Wołodyjowskiego, z intencją zamknięcia w pancernej szafie całej trylogii. Czy zatem sytuacji tej winien jest tylko Henryk Sienkiewicz, którym torturuje się kolejne generacje nastolatków?
Dlaczego nastolatki przestają czytać
Jak wskazują badania doktor Jean M. Twenge z Uniwersytetu Stanowego San Diego, sukcesywnie spada odsetek nastolatków regularnie czytających książki. W Polsce trend ten również występuje – i tu szczególnie trudno się temu dziwić. Między innymi dlatego, że lista książek do przeczytania w wieku szkolnym jest w dużej mierze zdeterminowana kanonem lektur, z których duża część ma w najlepszym przypadku wywołać traumę – jak te na temat psów czy koni żyjących i umierających w tragicznych warunkach albo małych dziewczynek wsadzanych do pieca na trzy zdrowaśki.
Najczęściej jednak proponowane pozycje są niezrozumiałe, przez co po prostu nudzą i zniechęcają do czytania – słabą fabułą, patetycznym zadęciem lub brakiem uniwersalnych przesłań adekwatnych do dzisiejszych wyzwań. Na szczęście zdarzają się wyjątki. W przytoczonej powyżej sondzie za taki uznano Zbrodnię i karę autorstwa Fiodora Dostojewskiego. Do wyjątków należałoby zaliczyć również Mistrza i Małgorzatę Michaiła Bułhakowa. Te i jeszcze wiele innych chlubnych wyjątków wyróżniają się uniwersalizmem przesłań oraz ciekawą narracją, które interesują kolejne pokolenia czytelników.
Technologiczna alternatywa i wsparcie
Niestety większość przerabianych w toku edukacji lektur cechuje coś zupełnie innego. Stąd trudno się dziwić, że życie, które tętni w smartfonie, jest atrakcyjniejszą opcją. Zwłaszcza że − sądząc po efektach − w systemach edukacji praktycznie wszystkich krajów robi się wszystko, co się da, aby zniechęcić młodych do czytania, i technologia nie ma z tym nic wspólnego.
Tymczasem mogłaby − a wręcz powinna − wspierać konsumowanie treści zawartych w książkach dzięki oferowaniu elektronicznych formatów, które można mieć zawsze przy sobie – w wersji tekstowej lub audio.
Mało tego, wygląda na to, że idea książki również nie umrze, ponieważ ci, którzy mieli ją uśmiercić, mogą tchnąć w nią drugie życie. Częściowo to już się dzieje. Jak dowodzą badania Pew Research, milenialsi w Stanach Zjednoczonych są najczęstszymi klientami bibliotek publicznych i – dzięki ich podejściu do współdzielenia dóbr – te odzyskują nadzieję na przyszłość. Niestety nieosiągalne są analogiczne dane dotyczące generacji Z. W tym przypadku sytuacja może być trochę trudniejsza ze względu na preferowanie przez jej reprezentantów formatów wideo, ale i tu warto pokusić się o ostrożny optymizm – myślę, że w tym aspekcie miło nas zaskoczą.
Przy czym nie różnią się pod tym względem od innych generacji – podobnie jak one, nie mają czasu, który można by zmarnować na czytanie nieciekawych książek. Szkoda, że złe doświadczenia niejednokrotnie zniechęcają młodych do samej idei czytania dłuższych form. A to robi się już niebezpieczne. Dlaczego?
Konsekwencje braku czytania
Jest wiele oczywistych − potwierdzonych wynikami badań − korzyści z czytania książek, obejmujących rozwój słownictwa, wyobraźni i inteligencji emocjonalnej. Ale dla mnie najważniejsza jest umiejętność wchodzenia w tryb refleksji, który pozostaje ściśle związany z przepracowaniem danej idei, a to wiąże się z działaniem mózgu na wysokich obrotach, jakie zapewnia czytanie, w przeciwieństwie do samego oglądania lub słuchania. Ponadto dłuższe formy literackie dają autorom miejsce do logicznego przedstawiania złożoności zagadnień. Jedno i drugie tworzy zrozumienie, dzięki któremu się rozwijamy. Dlatego w gruncie rzeczy walka toczy się o to, by zarówno generacja Z, jak i kolejne korzystając z dorobku poprzednich pokoleń, wzrastały.
Tym bardziej nie pozostaje w tym momencie nic innego, jak polecić Ci lekturę książki, która rozwija wątki zawarte w tym artykule. Zapraszam na łamy Końca alfabetu.
Iluzja równowagi między życiem prywatnym a zawodowym (work-life balance)
Postulat równowagi między życiem prywatnym a zawodowym do biznesu wprowadziło pokolenie X. Następnie wzmocnili i przeformułowali go milenialsi. Dziś generacja Z zastanawia się, czy ma on jakikolwiek sens. No właśnie – czy ma?
Pułapka czasu
Zacznijmy od tego, jak wyznaczyć ów mityczny punkt równowagi? Najprostszym parametrem wydaje się tu czas. Jeśli to słuszna miara, to według moich obliczeń standardem powinno być spędzanie dwunastu godzin w biurze. Nawet jeżeli sen uznamy za neutralny, okazuje się, że wciąż powinno być to po osiem godzin każdego dnia. Żegnajcie zatem wolne weekendy. Podoba Ci się ten pomysł? Nie martw się, raczej nie grozi nam, że zostanie wprowadzony w życie, wręcz przeciwnie – coraz więcej firm i państw idzie w odwrotnym kierunku i skraca czas pracy, wykazując jednocześnie o wiele wyższą efektywność takiego podejścia. Nierównowaga między jedną a drugą sferą jest zatem w praktyce czymś dobrym, co poprawia wyniki osiągane przez ludzi. Chyba, że coś z tym miernikiem jest nie tak…
Pułapka motywacji
Sprawdźmy w takim razie inny. Co powiesz na motywację odzwierciedloną w zaangażowaniu? Pomijając trudność w rzetelnym jej zmierzeniu, ostatnią rzeczą, jaką lubią zmotywowane i zaangażowane osoby, jest równowaga. Załóżmy, że uwielbiasz robić zestawienia w Excelu. Dla innych przymus ślęczenia nad arkuszem kalkulacyjnym zakrawałby na sadyzm, ale Ty mógłbyś robić to dniami i nocami. Jeżeli ktoś po kilku godzinach chciałby przerwać Ci prowadzoną analizę, która jutro będzie potrzebna prezesowi, uzasadniając to postulatem równowagi, odprawiłbyś tę osobę bardzo szybko, używając niezbyt wyszukanej formuły logicznej. Nie potrzeba jakichś zaawansowanych badań, by przekonać się, że zaangażowanie nie lubi równowagi.
Pułapka równowagi
Gdyby jednak jakimś cudem udało Ci się osiągnąć ten mityczny stan, czy faktycznie byłbyś dzięki temu szczęśliwszy? To mało prawdopodobne, gdyż alchemia dobrostanu jest czymś o wiele bardziej złożonym niż zwykłą proporcją. Poza tym czuć coś sztucznego w tym podziale. Tak jakby sfera prywatna znikała w pracy, a prywatnie nigdy nie dyskutowałoby się o pracy. Dlatego uważam, że równowaga między jednym a drugim jest tylko pozornie słusznym dążeniem, ale w gruncie rzeczy to stan nielogiczny, nieosiągalny i nie wart zachodu. Tym bardziej, że zwłaszcza młode pokolenia liczą na podtrzymywanie relacji z ludźmi z pracy również poza nią, zaś firmy same zachęcają do używania własnych kontaktów do pozyskiwania osób do pracy dla organizacji.
Skuteczna alternatywa dla poszukiwania równowagi
Niemniej jednak wielokrotnie dowiedziono badaniami i praktyką, że na przykład odbieranie i wysyłanie poczty elektronicznej poza godzinami biznesowymi nie wpływa pozytywnie na poziom szczęścia – nasz i naszych zespołów. Co w takim razie powinniśmy robić? W gruncie rzeczy chodzi o trzy kompetencje:
- przełączanie się, czyli przechodzenie między trybem działania i odpoczynku oraz koncentrowanie się na jednym bądź drugim – niezależnie od tego, czy jesteśmy w pracy, czy w domu;
- asertywność, czyli umiejętność stawiania granic – w tym przypadku między trybem działania i odpoczynku, ale także w relacjach, które mogą je zaburzać, bazująca na świadomości tego, co dla danej osoby jest akceptowalne, a co nie;
- uważność, czyli zaangażowana obecność w momencie, kiedy jest się w jednym lub drugim trybie.
W praktyce oznacza to umiejętność pełnego skupienia się zarówno na pracy, jak i na odpoczynku, i niepozwalanie, by czynniki zewnętrzne wpływały na jedno albo drugie negatywnie. Nad tymi trzema kompetencjami powinniśmy pracować zamiast karmić się iluzją równowagi między życiem prywatnym a zawodowym.
Na szczęście wszystko wskazuje na to, że generacja Z i kroczące po niej pokolenie alfa skończy z tą koncepcją. Jak do tego dojdzie? Sprawdź na łamach Końca alfabetu, gdzie opowiadam, jak i dlaczego do tego dojdzie.
Dlaczego nie uda nam się uciec na Marsa (ani na żadną inną planetę)?
Lądowanie sondy Perseverance na Marsie rozbudziło wyobraźnię i nadzieję, że pierwszy krok człowieka na innej planecie jest już bliski. Może dzięki niemu uda się uratować nasz gatunek przed zagładą, którą na siebie sprowadziliśmy przeciążaniem ziemskiego klimatu. Czy powinniśmy już rezerwować bilety na lot na czerwoną planetę? Nie tak szybko…
Międzyplanetarna emigracja
Stephen Hawking, światowej sławy kosmolog w ostatnich przed śmiercią publikacjach bił na alarm, że ludzie muszą znaleźć sposób na skolonizowanie innych planet, zanim przeciążona klimatycznie Ziemia stanie się dla nas miejscem niegościnnym.
Najbardziej prawdopodobnym kierunkiem wydaje się obecnie Mars jako optymalna opcja, biorąc pod uwagę odległość tej planety od naszej oraz jej klimat. Przy czym opcji tej daleko do faktycznego optimum. Dlaczego?
Marzenie o Marsie
Odległość tej planety od Ziemi wynosi – w zależności od położenia względem Słońca – od pięćdziesięciu pięciu do czterystu milionów kilometrów. Oznacza to od kilku do kilkunastu miesięcy lotu, czyli w praktyce niejednokrotnie spędzenie prawie roku życia w podróży w jedną stronę, gdyż obecnie nie byłoby możliwości powrotu.
Dodatkowo długotrwałe przebywanie w stanie nieważkości w trakcie takiej podróży może dla pasażerów okazać się zgubne. Jak pokazują badania przeprowadzone na astronautach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, w ich krwi pojawiają się zakrzepy, a ponadto u niektórych z nich zaczęła ona miejscowo płynąć w drugą stronę.
Jakby tego wszystkiego było mało, życie na Marsie oznacza też uzależnienie od dostaw niezbędnych do funkcjonowania artykułów z zewnątrz, ponieważ planeta ta – biorąc pod uwagę zdobytą do tej pory wiedzę – to pustynia ze znacznie cieńszą atmosferą niż ziemska, słabszą grawitacją i niższym ciśnieniem, a także niższymi temperaturami i znacznymi ich dobowymi wahaniami, które mogą przekraczać sto stopni.
Dochodzi tu jeszcze jeden ważny czynnik – mimo prowadzonej eksploracji i kilku sond, jakie do tej pory odwiedziły Marsa, trudno uznać naszą wiedzę o nim za wystarczającą, aby stworzyć plan jego zamieszkania, będący faktyczną alternatywą dla życia na Ziemi.
Płonna nadzieja w kosmosie
Z powyższych powodów coraz odważniej myśli się o kolonizacji Księżyca, jednak scenariusz ten również nie rozwiązuje zbyt wielu problemów, które napotykamy podczas prób lokowania nowego domu na Marsie.
Są nam również znane inne ciała niebieskie, potencjalnie bardziej gościnne dla ludzi, ale oddalone od nas o miliony lat świetlnych, co oznacza, że nawet skonstruowanie napędu bliskiego prędkości światła nie rozwiąże problemu odległości, a jedyną nadzieją na zmierzenie się z nim stają się pomysły tak obecnie abstrakcyjne, jak tunele czasoprzestrzenne.
Fizyk i noblista, Michel Mayor mówi wprost, że z powyższego powodu emigracja poza Układ Słoneczny będzie niemożliwa. Wszystko wskazuje zatem na to, że nadzieja na przetrwanie naszej cywilizacji w jakimś innym miejscu w kosmosie póki co okaże się płonna. Myślę jednak, że możemy założyć, iż za życia pokolenia alfa pierwszy człowiek postawi stopę na Marsie, choć niekoniecznie stamtąd wróci. Będzie to jednak przełom, kolejne wyzwanie na poziomie świadomości, na które alfy będą musiały znaleźć odpowiedź.
Jak zatem możemy uratować Ziemię przez zniszczeniami, które spowodowaliśmy jako gatunek? Sprawdź na łamach Końca alfabetu.
Mit turkusowych organizacji
Czy słyszałeś o turkusowych organizacjach? Zastanawiałeś się, dlaczego Twoja firma nie jest jeszcze (i prawdopodobnie nigdy nie będzie) jedną z nich? Wątpisz w skuteczność i możliwość wprowadzenia w życie tego sposobu zarządzania? Słusznie! Zaraz przekonasz się, dlaczego pomysł ten jest nieadekwatny, nieosiągalny i nieracjonalny.
Niepewne pochodzenie turkusu
Turkusowy model zarządzania robi karierę marketingową dzięki Fredericowi Laloux i jego książce Pracować inaczej. Opisuje on w niej ewolucję organizacji, zestawiając ją z rozwojem świadomości. Jednocześnie łączy ze sobą kilka metodologii, czego skutkiem ubocznym jest zniekształcenie wszystkich.
Najważniejszym fundamentem, do którego nawiązuje (nie zawsze wprost), jest koncepcja rozwoju świadomości, czyli tego, jak odpowiadamy na poszczególne wyzwania egzystencjalne, opracowana przez Clare’a Gravesa. W niej najwyższy poziom to właśnie turkusowy, odwołujący się do ogólnoświatowej wspólnoty. Jego kluczowym wyzwaniem jest poszukiwanie globalnych rozwiązań globalnych problemów i odnajdywanie się w dychotomiach egzystencjalnych. Stąd mottem tego nakierowanego na my poziomu świadomości jest poświęcenie swojego ja na rzecz naturalnych uwarunkowań życia przez dostosowanie się do nich. W konsekwencji następuje dążenie do odnowy porządku i zarządzania w skali makro, a także skupienie się na doświadczaniu i szukaniu synergii w działaniu oraz syntezy w sposobie myślenia.
Nie brzmi to, jak dobry pomysł na zarządzanie firmą, prawda? Właśnie dlatego, a także po to, by koncepcja pasowała do innych metodologii, atrakcyjniejszy poziom turkusowy scalono z poprzedzającym go żółtym.
Z kolei mottem tego nastawionego na ja sposobu myślenia jest kierowanie się swoimi pragnieniami, ale bez wyrządzania szkody innym. Stąd dążenie do poznania, integrowania i optymalizacji procesów oraz ich elastyczności, a także do odpowiedzialnego życia, aby zapewnić większą stabilność i lepszą adaptacyjność systemu. Ludzie realizują te cele, organizując się w platformy i inne systemy zapewniające elastyczność, równość i lepszy przepływ idei i dóbr.
Biznesowy yeti
Łącząc ze sobą oba poziomy świadomości, wykuto mit turkusowych organizacji, będący swojego rodzaju życzeniem nastania czasu samodzielności i zaufania w firmach. Przy czym nie wzięto pod uwagę tego, że droga do tych celów wiedzie inną ścieżką niż ta, którą obrano. Później z sukcesem powielono ten skrót w publikacjach na całym świecie. Niestety autentycznie turkusowe firmy wciąż są swoistym biznesowym yeti – wszyscy o nich słyszeli, nikt żadnej nie widział i prawdopodobnie nigdy nie zobaczy. Dlaczego?
Oprócz tego, że wątpliwe jest naginanie różnych koncepcji do potrzeb własnej publikacji, to przede wszystkim taka ingerencja zaburza cały model opracowany na podstawie szerokich badań przez Graves’a, w którym problemy wygenerowane przez nastawienie na ja rozwiązujemy dzięki ukierunkowaniu na my. Ponadto pomysł, by zbudować monokolorową organizację, jest nierealny, ponieważ z założenia chodzi o jej unikalny kod sposobu myślenia, czyli proporcje poszczególnych poziomów świadomości wśród ludzi, którzy ją tworzą. Ci zaś nigdy nie są jednobarwni.
Kod sposobu myślenia
Choćby jednak udało się oprzeć firmę na jednym, nawet najwyższym poziomie świadomości, stworzyć organizację samozarządzającą się, działającą jak jeden organizm, w jakiś sposób zablokować czerpanie z innych poziomów świadomości, wówczas okazałoby się to zupełnie nieracjonalne. Dlaczego?
Załóżmy, że dochodzi do radykalnej zmiany warunków funkcjonowania – na przykład wybucha epidemia wirusa, zamykająca praktycznie wszystkich w domach – wobec których odpowiedzi, jakie podpowiada dany kolor, stają się nieadekwatne względem wyzwań. Czy w takiej sytuacji turkusowe, holistyczne myślenie, podszyte dbaniem o globalną wspólnotę naprawdę będzie najbardziej adekwatne? Może lepiej by było przełamać je na przykład pomarańczowym, materialistycznym kolorem, który pozwoli uratować organizację? Działając tylko z poziomu jednego sposobu myślenia, firma najzwyczajniej nie jest w stanie zaadaptować się do zmian. Ponadto mógłby to być również czynnik ograniczający, podczas gdy kluczem całej koncepcji rozwoju świadomości jest właśnie przezwyciężanie ograniczeń. Gdyby na przykład organizacja była cała zielona (to poziom świadomości poprzedzający żółty), egalitarystyczna, wykluczałoby to ideę polityki cenowej, bo nie do pomyślenia byłoby różnicowanie oferty względem różnych klientów, podczas gdy jest to przecież ogólnie przyjęta praktyka biznesowa.
Jak to robi Google
Dlatego także w przypadku organizacyjnego kodu świadomości kluczem do sukcesu jest różnorodność i takie stymulowanie zmian w ludziach, aby było to dla nich wartościowe oraz efektywne biznesowo. Dobrym przykładem jest tu Google. Sama idea tej firmy osadzona jest na żółtym, systemowym poziomie, ponieważ jej naczelnym celem od zawsze było porządkowanie światowych zasobów informacji. Ale silny wpływ zieleni rodem z Doliny Krzemowej sprawia, że jako platforma oparta na wartościach i wspólnej idei jest ona strukturą bardzo egalitarną. Jednocześnie pomarańczowy poziom świadomości (poprzednik zielonego) pozwala jej efektywnie wykorzystywać okazje rynkowe. Stąd − tak jak w przypadku innych wymiarów różnorodności − również ta zawarta w kodzie świadomości firmy (oraz umiejętne z niej korzystanie) oznacza, że organizacja po prostu lepiej adaptuje się do zmiennych warunków.
Czy zatem wciąż chcesz, by Twoja firma była turkusowa, albo masz wyrzuty sumienia związane z tym, że jeszcze taka nie jest? Jeśli tak, zapraszam do lektury Końca alfabetu, gdzie rozwijam przedstawione tutaj myśli. Jeżeli stwierdziłeś już – na szczęście – że nie jest to jednak właściwa ścieżka, również zapraszam na łamy Końca alfabetu, gdzie opowiadam także o tym, co można z tym zrobić.
Amazon w Polsce i jego podstawowa wartość w praktyce
Mówiło się o tym już od dawna, ale teraz wiemy to na pewno. Amazon wchodzi do Polski. Czy zmieni reguły panujące na rynku? Oto powód dlaczego jego konkurenci powinni się mieć na baczności.
Obsesyjna koncentracja na kliencie
W 1999 roku, tuż przed pęknięciem tak zwanej bańki internetowej, w wywiadzie dla CNBC Jeff Bezos, wtedy prezes pięcioletniej spółki, która po raz pierwszy osiągnęła kapitalizację na poziomie trzydziestu miliardów dolarów, opowiadał o najważniejszej wartości wyznawanej w Amazonie.
Powiedział on: „Jeśli istnieje jedna rzecz definiująca, czym jest Amazon, to obsesyjna koncentracja na doświadczeniu klienta – od początku do końca”, która w praktyce przekłada się na zaawansowaną segmentację, łatwość w kupowaniu, odpowiednią informację, bardzo dobrą obsługę oraz ciągłe dążenie do redukcji cen.
Każdy, kto próbował współpracować z tą firmą, wie, na jak wysoki poziom wzniosła ona wspomniane elementy, a najważniejsze jest to, że miała je wpisane w DNA praktycznie od samego początku.
Imperatyw innowacyjności
Determinuje to niejako drugą z głównych wartości tej organizacji, jaką jest innowacyjność w pełni znaczenia tego słowa. Do historii przeszły cytaty z wypowiedzi Jeffa Bezosa, który miał stwierdzić, że jeśli za pierwszym razem nowe rozwiązanie działa dobrze, to znaczy, że firma za słabo się postarała, ponieważ jest ono za mało nowatorskie.
Jednym z jego ulubionych pytań rekrutacyjnych jest prośba o opowiedzenie o czymś, co się samemu wynalazło. Wszystko w imię podstawowej wartości, która jednocześnie wyznacza kierunek organizacji, jej charakter oraz – jak się okazuje – zapewnia nieprzeciętne zyski. Innowacyjne postrzeganie sprawia ponadto, że firmy zyskują na kursie akcji kilkadziesiąt procent tylko dzięki takiemu wizerunkowi.
Konkurencja musi mieć się na baczności
Kulturowa broń, jaką dysponuje Amazon to najważniejszy powód, dlaczego konkurencja na każdym z rynków obsługiwanych przez Amazona musi mieć się na baczności.
Dotyczy to również Polski, gdzie do tej pory na przykład Allegro w praktyce nie musiało bać się nikogo. Ale nie tylko, bo w zasadzie każda branża, o odpowiedniej wielkości, stanie się obiektem zainteresowania Amazona. Jeżeli do dodamy do tego jeszcze usługi dodatkowe oferowane przez giganta, okaże się, że nawet nieświadomie duża część z nas już korzysta z oferty Amazona.
A wszystko zaczęło się od jednego najważniejszego pytania: „Jaki jest sens istnienia Amazona?”. O tym jak ta i inne firmy o tym mówią, więcej informacji i studiów przypadku znajdziesz w Końcu alfabetu.
Przywitajmy pokolenie alfa
Przyszłość już tu jest – przyszła na świat mniej więcej po 2010 roku i podobnie jak Instagram ma obecnie kilka lat. Co po nas odziedziczy generacja nowego początku? Jaka będzie? Spójrzmy, co ją ukształtuje.
Świat pokolenia alfa
Najmłodsze pokolenie przejmie po starszych świat bardziej skomplikowany niż kiedykolwiek, z włączonym trybem autodestrukcji, który jakoś będzie musiała rozbroić, jeśli ma przetrwać. Jednocześnie wybrane przez nowe pokolenie drogi staną się źródłem kolejnych dylematów. Dziś możemy je sprowadzić do dwóch kategorii.
Z jednej strony to wyzwania poznawcze związane z hiperinflacją informacji – niczym nieograniczoną ich produkcją oraz radykalnym spadkiem zaufania do tych, które do nas docierają. Z drugiej strony na horyzoncie rysują się wyzwania związane z przeciążeniem klimatu i występującymi w nim bezpowrotnymi zmianami, doprawionymi kolejnymi epidemiami wywołanymi przez wirusy i lekooporne bakterie.
Z tym właśnie będzie musiało zmierzyć się nowe pokolenie, które − ze względu na skalę oraz charakter opisanych wyzwań − zaczyna generacyjny alfabet na nowo. Dlatego będę je nazywał alfą, nawiązując do kilku zjawisk, które to pokolenie uformują.
Cztery kierunki zmian w pokoleniu alfa
Po pierwsze, do samego rozwoju świadomości, gdzie – co opisuję na łamach książki – każdy poziom świadomości przechodzi ścieżkę od odbicia się od poprzedniego w wersji alfa przez betę, gammę, deltę aż wykształci się nowy w wersji alfa. Taka droga czeka właśnie najmłodsze obecnie pokolenie.
Po drugie, według założeń dynamiki spiralnej, kolejny po turkusie poziom świadomości będzie nawiązywał do czerwonego memu wojownika, dążącego do dominacji oraz stania się najważniejszym osobnikiem – alfą właśnie. Wiele wskazuje na to, że pragnienie to okaże się adekwatną odpowiedzią na nadchodzącą przyszłość.
Po trzecie, jeżeli poprzez wzbogacenie naszych organizmów krzemem wzmocnimy zdolności poznawcze oraz będziemy w stanie lepiej funkcjonować w przeciążonym klimacie, prawdopodobnie najmłodsza generacja uzna cywilizację opartą na węglu za wersję beta, zaś tę wzbogaconą krzemem za wersję alfa, odnosząc się w ten sposób do terminologii używanej w obszarze nowych technologii. Ponadto wszechobecne w jej życiu algorytmy dodatkowo uzasadnią literę A na początku jej nazwy.
Po czwarte, chcę też nawiązać do scenariusza rozwoju cywilizacji nakreślonego przez Aldousa Huxleya w Nowym wspaniałym świecie, w którym dzięki modyfikacjom genetycznym udaje się stworzyć nowoczesny system kastowy. Scenariusz ten przerażająco przypomina to, z czym niedługo będziemy musieli się zmierzyć. W nim najwyższa, skazana na sukces kasta to właśnie… alfa, grupa, jaką być może – próbując przetrwać – uda nam się zaprojektować.
Cztery powody, dla których będę pokolenie nowego początku nazywał alfą, to także cztery główne kierunki rozważań nad przyszłością, która czeka nas wszystkich. Zostały one rzetelnie przeanalizowane na łamach Końca alfabetu, do lektury którego serdecznie zapraszam!
Wstęp, którego nie było w książce
Jedni nie lubią pożegnań, inni powitań, a ja nie lubię wstępów do książek. Pamiętam jak dziś, kiedy czytałem autobiografię Richarda Feynmana, w której pisał on, że wstęp do książki jest najlepszym miejscem, aby ukryć podziękowania, ponieważ nikt go nie czyta (no, może oprócz mnie). Na marginesie gorąco polecam wspomnianą publikację.
Po co właściwie komuś wstęp? Czy treść, która po nim następuje jest bez niego bezwartościowa? Co ma się w nim znaleźć, czego nie będzie w dalszej części książki?
W związku z tymi wątpliwościami „Koniec alfabetu” został wstępu pozbawiony. Zaczyna się rozdziałem zerowym, w którym w kilku słowach opowiadam o zasadach, na jakich oparta jest ta książka. Ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że na ogół nazywamy taką treść właśnie wstępem.
Niemniej jednak nie tylko wierzę, ale również wiem, jaką moc ma nazywanie zjawisk tak a nie inaczej. Stąd chcąc, by ktoś, kto czyta moją pierwszą książkę, od razu wchodził w jej rytm, pozbawiłem ją nudnego elementu, zastępując go czymś innym. Dzięki temu czytając „Koniec alfabetu” wchodzi się od razu na wysoki poziom energetyczny, który jeszcze podnosi się z każdą przeczytaną stroną. Taki był cel i taką też mam nadzieję.
Co jeszcze powinieneś wiedzieć o tej książce i jej autorze? Sprawdź sam.